Miał być miliard euro przychodów rocznie i dominacja na wszystkich frontach. Skończyło się miliardowym długiem, koniecznością oddawania piłkarzy za bezcen i aferą, o które mówi cały świat. Były prezes Josep Maria Bartomeu zastał Barcelonę murowaną, a zostawił drewnianą i to z podgniłymi fundamentami.
W przededniu nowych wyborów zespół prowadzony przez Ronalda Koemana powalczy z napędzanym petrodolarami Paris Saint-Germain w 1/8 finału Ligi Mistrzów. Czy to już czas, żeby o zespole mającym w składzie najlepszego piłkarza na świecie mówić jako o Dawidzie mierzącym się z Goliatem?
Co niezwykle wygodne dla byłego szefa klubu, a także dla jego potencjalnych następców, ostatnio katalońskie media dotarły do kontraktu zawartego przez władze Blaugrany z Leo Messim. Dziennikarze „Mundo Deportivo”, którzy opublikowali zapisy umowy wedle której Argentyńczyk za cztery lata gry (wraz z prawami do wizerunku i bonusami) zarobi przeszło 555 milionów euro, nazwali kontrakt „faraonicznym”. I o ile w świetle ogromnego zadłużenia klubu z Barcelony trudno się dziwić, że ta kwota – najwyższa w historii sportu – robi wrażenie, o tyle tłumaczenie nią oraz pandemią tego, że Blaugrana pod względem finansowym jest jak bokser chwiejący się na linach, to pójście na skróty. Skąd zatem wzięły się problemy?
Pandemia niekompetencji
Najłatwiej spojrzeć na kwoty, jakie na koniec obecnego sezonu władze Blaugrany będą musiały wypłacić innym klubom i za kogo. Łącznie, do 30 czerwca tego roku, z konta Barcy powinno zniknąć 126 milionów euro. 29 milionów ma trafić do Liverpoolu jako rata za transfer Phillipe Coutinho, 16 do Ajaksu Amsterdam za Frenkiego De Jonga, 10 do Bordeaux za Malcoma, 9 do Betisu Sewilla za Juniora Firpo. To tylko początek długiej listy zobowiązań. Mówiąc w skrócie, od momentu sprzedaży Neymara do PSG Barcelona kupowała drogo i niemądrze, za to sprzedawała tanio i głupio. Ostatnie miesiące są tego najlepszym przykładem: walkę o tytuł w Hiszpanii utrudnia świetna forma Luisa Suareza, oddanego za darmo do liderującego ze sporą przewagą Atletico Madryt. W pierwszym meczu półfinałowym Pucharu Króla Barcę pogrążył Ivan Rakitić, który strzelił gola na 2:0 dla Sevilli. Za jego sprzedaż Katalończycy dostali przed sezonem 1,5 miliona euro. To tyle, ile Legia Warszawa wyłożyła za Bartosza Slisza. A do tej wyliczanki trzeba dodać Coutinho, który miał duży udział w kompromitującym Barcelonę zeszłorocznym ćwierćfinale Ligi Mistrzów, w którym Bayern Monachium, do którego był wypożyczony ze stolicy Katalonii, wygrał 8:2, a Brazylijczyk, za którego Blaugarana wyłożyła 145 milionów euro sprowadzając go z Liverpoolu, strzelił dwa gole i zaliczył asystę. Początkiem finansowej degrengolady klubu było… zarobienie 222 milionów euro za Neymara. Po tym transferze władze klubu usiłowały nerwowo zasypać dziurę w składzie powstałą po stracie Brazylijczyka, przepłacając za średnich, miernych i dramatycznie słabych piłkarzy. Josep Maria Bartomeu chciał uchodzić za technokratę, króla excela który zrobi z klubu finansowego hegemona, który z góry może patrzeć na Real, Manchester United czy PSG. Okazało się, że bez sportowego wyczucia arkusze kalkulacyjne się sypią. Trzeba rozumieć biznes, w którym się działa.
Wyciek kontrolowany
Jeszcze w sierpniu były prezes mówił: – Mamy do czynienia z kryzysem sportowym, a nie instytucjonalnym czy modelowym. Musimy zmierzyć się z pandemią i wypracować budżet, w którym nie będzie strat. Teraz w klubie nie ma już Bartomeu, zaraz może nie być Leo Messiego, a straty, i owszem, są. Łączne zadłużenie przekracza miliard euro, z czego 3/4 to zobowiązania krótkoterminowe. Barcę czeka wyprzedaż piłkarzy i walka o to, żeby przez kolejne sezony przejść na tyle udanie, żeby nie stać się ligowym średniakiem. Kandydaci na prezydenta klubu w wyborach, które odbędą się najszybciej jak to będzie możliwe, prześcigają się w koncepcjach na wyprowadzenie klubu na prostą. Trzeba jednak powiedzieć sobie wprost – cudownego remedium na głęboki kryzys sportowy, finansowy i instytucjonalny nie ma i nie będzie. Niezależnie od tego, czy zwycięzcą będzie Joan Laporta obiecujący większe zaangażowanie socios w funkcjonowanie klubu, czy Victor Font roztaczający wizję oddania sportowych sterów Xaviemu, kibiców czekają kolejne trudne lata. Dlatego trudno znaleźć jednego podejrzanego o wyciek danych, o którym można powiedzieć, że to on najmocniej skorzystał na wypłynięciu umowy Messiego. To dobra sytuacja zarówno dla byłego, skonfliktowanego z Argentyńczykiem prezesa, który może na jego pazerność zrzucić dziurę w budżecie, jak i dla potencjalnych przyszłych prezesów, którzy mogą mieć finansową wymówkę, jeśli nie uda im się zatrzymać gwiazdora w klubie.
Ostatni krok w chmurach?
Chociaż Katalończycy są pogrążeni w kryzysie na wszystkich frontach, trudno wykluczyć, że pod względem sportowym to będzie ich ostatni sezon na dłuższy czas, w którym będą marzyć o najwyższych celach. Nadchodzące wielkimi krokami starcia w 1/8 finału Ligi Mistrzów z Paris Saint-Germain będą miały dodatkowy smaczek, bo Paryżanie, którzy w 2017 podkupili Barcy Neymara, nie ukrywają zainteresowania zatrudnieniem Messiego, któremu po sezonie wygasa umowa. Oficjalnie przyznał to dyrektor PSG Leonardo, co bardzo nie spodobało się głównemu faworytowi w nadchodzących wyborach prezydenckich w Barcelonie, Joanowi Laporcie.
– Zachowanie PSG wcale mi się nie podobało. Słyszę, że piłkarz paryżan mówi, że chce grać z Leo Messim. Ja również chciałbym z nim grać! Jednak kiedy mówi to przedstawiciel klubu, wydaje mi się to niewłaściwe, pokazuje brak doświadczenia na tym poziomie. Nie wiem, czy PSG będzie mogło go sprowadzić. Być może tak, jeśli nadal będzie naruszać zasady Finansowego Fair Play. Z tego, co wiem, w poprzednim sezonie ponieśli znaczące straty. Byłbym ciekaw, czy zignorują zasady Finansowego Fair Play, aby go sprowadzić. Jeśli tak się stanie, mam nadzieję, że UEFA i FIFA zareagują stanowczo, a Trybunał Arbitrażowy ds. Sportu nie zawaha się przed wydaniem werdyktu – stwierdził działacz.
Starcia Katalończyków z Paryżanami w ostatnich latach są jednymi z bardziej elektryzujących w Lidze Mistrzów. Tym razem nie zapowiada się inaczej, szczególnie że w weekend Barca łatwo rozbiła Alaves 5:1, a Messi błysnął wysoką formą. To zrobiło duże wrażenie na bukmacherach, którzy widzą w pierwszym meczu, rozgrywanym na Camp Nou, zdecydowanego faworyta w gospodarzach. Kurs na wygraną Barcelony według firmy Totolotek to 2.03, a za złotówkę postawioną na PSG można zarobić 3,32 zł (minus podatek). W Totolotku wierzą w magię Messiego i jego utalentowanych kolegów, którzy coraz śmielej dobijają się do składu.
Dla kibiców Dumy Katalonii zresztą największym pocieszeniem w obecnej sytuacji jest niejako przymusowy zwrot w kierunku La Masii. Zawodnicy tacy jak Ansu Fati czy Riqui Puig, przy lepszej sytuacji kadrowej, musieliby pewnie dłużej czekać na szanse w pierwszym zespole. Obecnie, kiedy szefowie klubu będą musieli wyprzedawać piłkarzy, żeby łatać budżet, największym kapitałem Blaugrany jest właśnie jedna z najlepszych młodzieżowych akademii, w której na swoją szansę czekają dziesiątki utalentowanych chłopaków, którzy mają ten klub w sercu. Jednak zanim wejdą na najwyższy poziom, umożliwiający regularną walkę o trofea, Barcę pewnie czekają chude lata. Miło by było wówczas pocieszać się wspomnieniem udanego występu w Lidze Mistrzów i tego, jak Lionel Messi prowadził młody i niedoceniany zespół do sukcesów. O to właśnie Argentyńczyk i jego koledzy będą walczyć z PSG.