Wziął zaległy urlop, poleciał do Tokio, by po raz drugi w życiu wystartować w igrzyskach olimpijskich. Najstarszy polski olimpijczyk Sławomir Napłoszek (rocznik 1968) pracuje w banku, a w wolnych chwilach strzela z łuku.
W Tokio, gdzie 29 lipca Napłoszek obchodzić będzie 53. urodziny wystartuje w strzelanie z łuku. W wersji olimpijskiej konkrencja odbywa się z 70 metrów, do tarczy, której dziesiątka ma… 12,2 cm średnicy. Precyzja, siła i wytrzymałość – te chechy są w tym sporcie najważniejsze. Łuk ze wszystkimi stabilizatorami, do których dołączone są obciążniki, by do minimum ograniczyć ruchy zawodnika, waży bowiem aż 7 kg. Nie jest to też sport tani. Łuk sportowy kosztuje około 15 tys. zł, strzały 2,2-2,5 tys. zł za 12 sztuk.
Sławomir Napłoszek na olimpijskiej scenie debiutował w Barcelonie, w roku 1992. Jest warszawiakiem, ktory całe życie uprawiał sport, ale niekoniecznie łucznictwo. Zaczynał od biegów, potem była jeszcze koszykówka w szkole mistrzostwa sportowego przy ul. Konwiktorskiej, aż wreszcie trafił na tor łuczniczy na Marymoncie.
– Trenowałem lekkoatletykę i miałem przygodę z koszykówką. Byłem w szkole sportowej. Na początku ósmej klasy doznałem kontuzji barku i nie za bardzo mogłem coś robić. Po pewnym czasie zacząłem przychodzić na salę, jak dzieciaki strzelały. I zacząłem strzelać z nimi – wspomina Napłoszek.
Trzy lata po rozpoczęciu kariery Napłoszek został mistrzem Polski juniorów. Potem był medal na mistrzostwach Europy, a później udział w Igrzyskach Olimpijskich w Barcelonie w 1992 roku. Debiut nieudany, bo polski łucznik zajął w Barcelonie dopiero 54. miejsce w wieloboju indywidualnym.
Wrócił do Polski i rozpoczął studia, jako informatyk już od roku 1993 pracuje w banku. Trenował coraz mniej, dwa zamiast sześciu dni w tygodniu. Ożenił się, został tatą dwóch córek i kontynuował karierę w banku. O powrocie do łucznictwa zadecydował przypadek, a konkretnie spotkanie z kolegą łucznikiem. W roku 2007 Napłoszek znowu wybrał się z łukiem na strzelnicę. Zimą z powodu braku infrastruktury w Warszawie, trenował strzelanie z łuku w czasie mrozów na bankowym korytarzu, na co dostał specjalną zgodę od swoich szefów.
– Ta pomoc była niezbędna – tłumaczy. – Gdyby jej zabrakło, od dawna nie byłoby mnie w sporcie.
Zawody kwalifikacyjne do igrzysk w Tokio rozegrano w Paryżu. To była ostatnia szansa dla polskich łuczników, by wywalczyć miejsce w ekipie jadącej do Tokio. W rywalizacji ze światową czołówką udało się to tylko Sylwii Zyzańskiej i właśnie Sławomirowi Napłoszkowi.
– To był wielki wybuch radości. Byłem bliski płaczu – wspomina polski olipijczyk.
Dla 52-letniego zawodnika udział w igrzyskach po blisko 30 latach przerwy jest ogromnym sukcesem. Tym bardziej, że gdy wracał do sportu, nie mógł liczyć na wsparcie finansowe związku łuczniczego, bo mało, kto wierzył, że cokolwiek jeszcze osiągnie.
Sławomir Napłoszek trenował więc na bankowych korytarzach i swoim jedynym od początku kariery klubie – warszawskim Marymoncie. Na tamtejszym torze łuczniczym trenuje razem z córkami, także medalistkami mistrzostw Polski.
– Trenuję z tatą codziennie, sześć razy w tygodniu – mówi 22-letnia córka Kamila Napłoszek.
Sam zadownik nie uchyla się przed odpowiedzią na pytanie, czy w Tokio będzie chciał wziąć rewanż za Igrzyska w Barcelonie.
– Na igrzyska jedzie się z myślą zdobycia medalu. Ale czy to będzie złoty i czy w ogóle będzie, to wszystko zależy od sytuacji, dnia, dyspozycji. Jadę po medal, bo postrzelać to mogę sobie na Marymoncie – kończy Sławomir Napłoszek.
Zawody łucznicze w Tokio rozpoczną się już pierwszego dnia Igrzysk, czyli 23 lipca.