Kiedy Manchester United poprzedni raz na tym etapie sezonu był liderem Premier League, po boisku biegali Paul Scholes i Rio Ferdinand, a na ławce rezerwowych siedział Sir Alex Ferguson. Emerytura legendarnego managera sprawiła, że Czerwone Diabły na długie lata trafiły do piłkarskiego czyśćca, z którego próbowali go wyprowadzić m.in. Jose Mourinho i Louis van Gaal. Polegli. W końcu stery przejął Ole Gunnar Solskjaer. I działa po swojemu – skutecznie. Tak jak blisko ćwierć wieku temu, kiedy słynny Szkot wpuszczał go na boisko w ostatnich minutach, żeby ratować klub z Old Trafford. Czy pokona w niedzielę Liverpool i rozgości się na szczycie?
Zrobić milowy krok w najnowszej historii wielkiego klubu w ponury, szary, wtorkowy wieczór na pustym stadionie najsłabszej drużyny w lidze po wymęczonym zwycięstwie 1:0? Norweg nigdy nie lubił popisów, liczył się efekt końcowy. Wejście po latach na fotel lidera Premier League po takim meczu, jak ten z Burnley idealnie pasuje do jego charakteru. Powiedzieć o Ole Gunnarze Solskjaerze, że nie grał efektownie w piłkę, to nic nie powiedzieć. Był norweskim odpowiednikiem Filippo Inzaghiego, zimnokrwistym egzekutorem, który zawsze stał tam, gdzie powinien. No, może nie „zawsze”, bo na boisku przeważnie pojawiał się dopiero w końcówkach spotkań, kiedy trzeba było gonić wynik. Tak jak w słynnym finale Ligi Mistrzów z 1999 roku.about:blank
Ziemia obiecana
„Da się wyczuć, że to jest ich rok. Czy to ich moment? Beckham wrzuca do Sheringhama – i Solskjaer im to wygrał! Manchester United dotarł do ziemi obiecanej! Ole Solskjaer! Dwaj rezerwowi zdobyli dwie bramki w doliczonym czasie gry i tryplet jest o krok!” – tak słynny angielski komentator Clive Tyldesley na żywo opisywał wydarzenia z Camp Nou. Był 26 maja 1999 roku. Chwilę później z ust Sir Alexa Fergusona padło słynne „football, bloody hell”. W najnowszej historii Ligi Mistrzów to jeden z najbardziej niesamowitych momentów, obok tańca Jerzego Dudka ze Stambułu czy remontady Barcelony z PSG. Solskjaer wszedł na boisko w 81. minucie, zmieniając Andy’ego Cole’a, a jedenaście minut później wyprowadził Czerwone Diabły z piłkarskiego piekła i zaprosił do nieba. Wszystko dzięki bujnej wyobraźni. – Już jako dziecko często przeżywałem różne rzeczy w głowie, dużo tam się działo. Byłem dobry w wizualizowaniu sobie różnych spraw. Dlatego tego gola, którego strzeliłem w meczu z Bayernem, zdobywałem wcześniej setki albo i tysiące razy w mojej głowie. To na pewno pomogło – podkreślał Solskjaer.
Po zakończeniu piłkarskiej kariery miał wiele lat, żeby wizualizować sobie siebie jako poważnego szkoleniowca, na europejskich szczytach. Bujna wyobraźnia znowu była niezbędna, bo jego trenerska kariera długo stała w miejscu. Osiem kolejnych lat spędził w norweskim Molde, z krótką przerwą na nieudany epizod w Cardiff, które spuścił z Premier League, wygrywając zaledwie siedem spotkań. Głowa jednak wciąż pracowała. I kiedy dostał wymarzoną szansę poprowadzenia swojego ukochanego klubu, nie wypuścił jej z rąk.
„Zabójca” o twarzy mężczyzny
Niewielu piłkarzy w historii futbolu osiągnęło na boisku tyle co on, spędzając na nim tak mało czasu. Był archetypem superrezerwowego, zawodnika stworzonego do zadań specjalnych. Jako piłkarz, Ole Gunnar Solskjaer miał przydomek „baby-faced assassin”, czyli „zabójca o twarzy dziecka”. I chociaż w twarzy 48-latka ciężko dopatrzeć się już podobieństwa do dziecka, to instynkt zabójcy pozostał. Dziś to już „zabójca o twarzy mężczyzny”. Sir Alex Ferguson podkreślał, że Norweg siedząc na ławce nawet na sekundę nie przestawał analizować boiskowych wydarzeń. Można to nazwać przygotowaniami do wykonania egzekucji na defensywie rywali. – Cały czas myślałem o sobie, o tym jak mogę najbardziej zaszkodzić rywalowi po wejściu na murawę. Siedziałem i analizowałem spotkania, ale nie podpatrywałem innych napastników. Skupiałem się zamiast tego na zachowaniu stoperów i bocznych obrońców przeciwnika – opowiadał. Takie podejście zaprocentowało, bo poza skutecznością Ole nauczył się futbolu. Po zwolnieniu Jose Mourinho miał być wpaść na Old Trafford na kilka miesięcy, ugasić pożar i wrócić do Norwegii ustępując miejsca komuś z większym doświadczeniem i trenerskim nazwiskiem. Został na dobre, chociaż szefowie Molde upierali się, że tylko pożyczyli szkoleniowca Czerwonym Diabłom i na koniec sezonu 2018/19… domagali się jego zwrotu. W tym momencie nie było już jednak takiej możliwości.about:blank
Ole jako pierwszy manager od czasów Sir Matta Busby’ego poprowadził klub z Old Trafford do wygranej w sześciu pierwszych ligowych meczach, co sprawiło, że w pierwszym miesiącu po powrocie na stare śmieci został wybrany managerem miesiąca Premier League. Początek miał taki, jakby – podobnie jak w czasach piłkarskiej kariery – skumulował wszystkie siły, żeby w kluczowym momencie zmienić losy piłkarskiego świata. Bił rekord za rekordem, wyciągając Czerwone Diabły z zapaści. To wystarczyło, żeby z trenerskiego „superrezerwowego” do gaszenia pożarów, stać się liderem wielkiego projektu. Po raz pierwszy w życiu.
Pierwszy do zwolnienia?
Dzisiaj, kiedy w wyszukiwarkę internetową wpiszemy nazwisko szkoleniowca lidera Premier League, automatycznie na pierwszym miejscu podpowiada nam ona frazę „Solskjaer zwolniony”. Bo też Norweg, chociaż na Old Trafford miał piorunujący początek, nie ustrzegł się zadyszki i słabszych momentów. Po tym, jak w październiku przegrał u siebie 1:6 z Tottenhamem stwierdził, że to jego najgorszy dzień w karierze. Cierpliwość znowu jednak popłaciła, zarówno jemu, jak i jego szefom. Wszystkie – liczne – artykuły o zwolnieniu i potencjalnych następcach dziś tylko zaśmiecają internet, a Norweg przeżywa kolejne piękne chwile.
W niedzielę, jako lider Premier League, Czerwone Diabły zmierzą się na wyjeździe z broniącym tytułu Liverpoolem. Nie będą faworytem. Według ekspertów z firmy bukmacherskiej Totolotek, większą szansę na wygraną ma zespół Jürgena Kloppa. To może być kluczowe starcie dla losów tytułu mistrzowskiego. Czerwone Diabły, w przypadku wygranej, mogą zwiększyć przewagę nad rywalami do sześciu punktów. Dziś kurs Totolotka na mistrzostwo Anglii w wykonaniu zespołu Solskjaera to aż 1:6, ale to po niedzielnym starciu na Anfield może się szybko zmienić. Jeśli faktycznie tak się stanie i Czerwone Diabły w maju trafią do nieba, odzyskując tytuł po latach wstydliwych wpadek i przeciętniactwa, mając ewidentnie słabszych piłkarzy od głównych rywali, to Google zamiast frazy „Solskjaer zwolniony”, powinien podpowiadać zapytanie „Sir Ole Gunnar Solskjaer – tytuł szlachecki”.